У нас вы можете посмотреть бесплатно „Tour to Madagascar” ©(autor: Jarek Gmitrzuk) или скачать в максимальном доступном качестве, видео которое было загружено на ютуб. Для загрузки выберите вариант из формы ниже:
Если кнопки скачивания не
загрузились
НАЖМИТЕ ЗДЕСЬ или обновите страницу
Если возникают проблемы со скачиванием видео, пожалуйста напишите в поддержку по адресу внизу
страницы.
Спасибо за использование сервиса ClipSaver.ru
✈️ Tour to Madagascar – historia prawdziwa 🌴 Nie wszystko, co brzmi jak literacka przesada, musi nią być… To, co opisałem w tekście „Tour to Madagascar”, naprawdę się wydarzyło podczas mojej podróży na tę niezwykłą wyspę. 😅 „Tour to Madagascar” © (autor: Jarek Gmitrzuk) Chciałem dolać trochę żaru, chociaż bez igrania z losem, poznać czar Madagaskaru — cóż, lotnisko mam pod nosem. Z przyjaciółką zmierzam żwawo, mamy hotel i bilety. Już żegnamy się z Warszawą — i zaczęło się... niestety. Tuż przy gate’cie, po odprawie, z butów słoma, czy fasola? Chleją rum z butelki goście — wywrotowcy spod Opola. Lecą klątwy, drży powieka, twarze nieskażone myślą. Lepiej trzymać się z daleka, bo wnet inwektywę wyślą. Włoskich linii jest samolot. Gdzieś w oddali, na fotele usadzili nas osobno — niby nic, a jednak wiele. Nagle patrzę i nie wierzę — idą właśnie ci nachlani, i siadają z przyjaciółką, ja siedziałem obok pani. Już pasażerowie w pasach, lecą klątwy, więdną uszy. Się zmieniłem z koleżanką — radość widzę już w jej duszy. Nim się wzbił powietrzny statek, gbur wyskoczył niczym długi, biegnie już do toalety — puścić pawia lub na szlugi? Już myślałem, że załoga wróci z nimi na lotnisko. To się działo podczas startu — to też było bardzo blisko. Nic takiego się nie stało, cóż personel dość cierpliwy. Wpółsiedzący klną w najlepsze, gbur powrócił już szczęśliwy. Wkoło ludzie kręcą głową, lecz uwagi nikt nie zwraca, a stewardzi nic nie robią — pomyślałem: co za praca! W końcu przyszedł czas na obiad, są i dania, i popitka. Pchają wózek, poszli dalej — a tu leci volta brzydka: „Ch…ju, cwelu, ty pedale!” (łysy łeb, gdzie była grzywa?), tak się zmarszczył niebywale — „Czego żeś mi nie dał piwa?” Przemówiłem w końcu grzecznie, poprosiłem o kulturę — i się zaczął istny Sajgon, Boeing wzbił się ponad chmurę. Poszedł atak ze stron obu, lecą klątwy, straszna wrzawa. Chcą mnie kosą poczęstować: „Tam w Afryce nie ma prawa!” Nagle wstała starsza pani — już mi wraca w ludzi wiara — i poucza ową grupkę. „Siadaj!” — krzyczą — „…urwo stara!” Obok mnie, po drugiej stronie, siedzą ludzie, są w szoku. Widzę — wstaje młoda pani i poucza gbury z boku. Wreszcie przyszła i obsługa — i tak, pro publico bono, wynaleźli dla mnie miejsce i mnie szybko przesadzono. Gbur z ekipą poszedł w kimę, już spokojne lądowanie. Już nas wita Madagaskar — jest lotnisko na polanie. Malgaszowie uśmiechnięci nas po polsku pozdrawiają, tych, co zechcą dać im w łapę, bez kolejki przepuszczają. Tam i celnik chciałby dolca — co się dziwić, w kraju bieda. Ale to jest żaden problem — jeden da, a drugi nie da. Już nas wiozą do hotelu, rezydenci dają znaki, z nimi również dwaj tubylcy w podkoszulkach od Itaki. Znają język nasz ojczysty, wiedzą, co i jak, dlaczego. A co dziwne, znają również Maurycego Beniowskiego! Wieki temu ów nasz rodak królem był Madagaskaru. Dojeżdżamy do hotelu, wysiadamy z autokaru. Od poranku mamy pokój — to w wyjazdach ewenement. Nagle patrzę, a w resorcie znany z lotu jest element! Już drą gęby, chleją piwo, butelkowe, na basenie. Już się martwię o nasz wyjazd — miał być piękny jak marzenie. Na spotkaniu z rezydentem jest wesoło, gra gitara. Malowniczo opowiada rezolutna pani Sara. Piękny zachód, morze, palmy — ledwie bije osiemnasta, w lobby barze znowu głośno, ktoś klątwami ostro szasta. Tańczą prawie już na stole, nikt uwagi im nie zwróci. Nagle żona od kompana niefortunnie się przewróci. Zbiegowisko się zrobiło, łokieć trzasnął — dobry Boże! Trzeba wracać do Europy — Madagaskar nie pomoże. Dla nich się zakończył turnus — widać, chamstwo nie popłaca. Cóż, pokora zawsze w cenie, bo wiadomo: karma wraca. Teraz już spokojnie, miło — święte drzewo, baobaby. Czasem nocą się zdarzyło, że spadł deszczyk, ale słaby. Nosy Be i inne wyspy, krokodyle i lemury, sporo wiedzy i widoki — i spod wody, z dołu, z góry. Chętnie tutaj jeszcze wrócę, nie wiem kiedy — czas pokaże. Teraz już relację kończę z turu po Madagaskarze.